tło-black-logo

Czy Akademia Pana Kleksa jest Twoją bajką?

Dziś 5 stycznia 2024 roku jest oficjalna premiera filmu, pewnie sporo osób zastanawia się czy iść lub zrezygnować? Myślę, że powinna to być u każdego indywidualna decyzja. Owszem, opublikowane dotąd recenzje są mało korzystne dla filmu. Odrzuciłabym je, ta ekranizacja jest dla każdego osobista i myślę, że mamy inne prywatne doświadczenia z dzieciństwa związane z tą bajką. Wtedy trudno jest jednoznacznie ocenić tak wielopokoleniową produkcję, która obejmuje 40 lat, a wybierają się na nią dorośli, młodzież i dzieci.

Wprowadzeniem do filmu powinien być  fragment utworu muzycznego, który został “odświeżony” do tej produkcji. W mojej opinii musi wybrzmieć przed rozpoczęciem oceniania filmu i jest dobrym wprowadzeniem przed rozpoczęciem całości. Jest to utwór “Pożegnanie z Bajką” lub “Jesteś moją bajką” z tekstem Krzysztofa Gradowskiego zaśpiewany przez Zdzisławę Sośnicką w latach 80 tych Jestem Twoją bajką – Zdzisława Sośnicka ( Akademia Pana Kleksa), a obecnie zinterpretowaną przez piosenkarkę o pseudonimie artystycznym Sanah, ale tekst pozostał oryginalny:

“Dzisiaj jestem tylko wspomnieniem

Echem dziecięcych lat

Kiedyś byłam Twoim marzeniem

Do mnie należał świat

Świat Twoich zabaw, myśli i słów

Pierwszych radości i pięknych snów

Dzisiaj, gdy przymkniesz oczy

Na szarym pamięci tle

Pośród wyblakłych przeźroczy

Zobaczysz właśnie mnie”

Chodziło mi o skupienie się na ostatnich czterech wersach – może zamknięcie i otwarcie oczu przez widownię jako wprowadzenie pozwoliłoby widzom na “nowe otwarcie” Pana Kleksa w czasach współczesnych? Może gdyby nowa filmowa bajka zaczęła się od tych słów zdobyłaby większe uznanie widzów, bo w momencie startu pokazałby nowy punkt odniesienia dla widza i nie zebrałaby tylu niepochlebnych recenzji? Nadanie odbiorcy narracji mogłoby pomóc mu w odbiorze filmu. Hej…Przecież to Akademia Pana Kleksa mogliśmy się pobawić konwencją i gdyby powiedział to do nas Piotr Fronczewski przy zgaszonym świetle jako “dawny Pan Kleks” z pewnością oddalibyśmy się tej chwili i dali ponieść show. Niestety, tak się nie stało.

Odbiorcy nowej ekranizacji Jana Brzechwy “Akademia Pana Kleksa” porównywali ją do wersji z 1983 roku. Trudnym zadaniem było pogodzenie oczekiwań widowni o zróżnicowanym wieku, starszej części wychowanej na dawnej wersji, którzy oczekiwali czegoś co znają z dziecięcych lat i młodszego pokolenia którzy mają już zupełnie inną perspektywę współczesnych bajek. Jest między nimi ogromna różnica pokoleniowa i inne doświadczenie kulturowe.

Mimo to chcę się podzielić moimi spostrzeżeniami od strony użytkownika, widza i odbiorcy. Pełną obsadę filmu i jego twórców każdy może sprawdzić na stronie Filmweb.pl dlatego nie będę powielać informacji, wybaczcie.

Film oglądałam w jednym z komercyjnych kin na Targówku w Warszawie pierwszego dnia świąt. Wiedziałam, że będą tłumy – raz, święta, dwa, wolne, trzy zróbmy coś z dziećmi lub  cztery – ucieknijmy na chwilę z domu. Ja byłam w tej ostatniej grupie. Ale też bardzo chciałam obejrzeć przedpremierowy pokaz i czekałam na niego z niecierpliwością. Siedząc w fotelu sali kinowej byłam bardzo podekscytowana, zapowiedzi filmu i muzyka towarzysząca produkcji wprowadziły mnie w dobry nastrój. Zaangażowanie bardzo dobrych i znanych muzyków z pewnością było celowe do promocji i PR-u, ale ja to kupuję, każdy chce zainwestować i zarobić. Niejednokrotnie w drodze do pracy słuchałam promującego utworu na słuchawkach, a na Spotify odpalałam playlistę z muzyką z tego filmu.

Rozejrzałam się badawczo po sali jak analityk: rozsiadła się grupa odbiorców mieszana,  w tym grupki 30+  – pamiętają starą wersję (tak jak ja) przyszli z dziećmi 6+ swoimi, pożyczonymi, cudzymi lub bez. Kolejni to młodzież 12+ wyżej. Do tego większość była wyposażona w zestawy klasyki kinowe (jakby na święta było mało na stole!) napój gazowany ze słomką, tacos z sosem serowym, popcorn, chrupki etc wymieniam bo to też wpływa na odbiór filmu, gdy wszystko wokół szeleści i roznoszą się zapachy, to może rozpraszać.

Początek filmu był bardzo długi i momentami nużący, ale poznajemy otoczenie głównej bohaterki Ady Niezgódki (Antonina Litwiniak) i jej przyszłych przyjaciół. Może niezrozumiałe dla mnie było, że dziewczynka mieszka w Nowym Jorku, a mimo to obraz został nakręcony w dzielnicy Wola w Warszawie, czemu po prostu nie mogła mieszkać w Warszawie? Fajnym zabiegiem jest zaproszenie do udziału w Akademii dzieci różnych narodowości, języków i o różnym statusie społecznym. Gdy w szkole stają się jednością i mówią tym samym językiem. Czy nie powinno tak być też w rzeczywistym życiu, bez dyskryminacji ? Myślę, że to pouczające. 

Postać Mateusza grana przez Sebastiana Stankiewicza jest bardzo sympatyczna, ale myślę, że długie wprowadzenie i ilość żartów o kupie oraz o problemach fizjologicznych ptaków a ludzi była mało interesująca w pierwszych minutach filmu. Zwłaszcza, że nie był to film przyrodniczy. Momentami czułam że w zbyt wielu momentach występował Mateusz nic nie wnosząc w przebieg filmu.

Zagadkowy jest dla mnie wątek zaginięcia ojca dziewczynki, który na początku filmu odgrywa znaczącą rolę w jej życiu a do końca nie został rozwinięty i jakoś zagubiony po drodze…i nie rozwiązany.

Imiona zaproszonych dzieci są różne, a nie tylko na literę “A” jak było w dawnej części bajki. W grupie zaproszonych dzieci są nie tylko chłopcy ale też dziewczęta. Pamiętna fontanna w kształcie drzewa też już nie jest obiektem żartów (wspominam tu interpretację Masochisty 60 – “Akademia pana Kleksa -myślę, że trafną) tylko źródłem wody do picia, która odmienia ich język mowy i dzieci wzajemnie się rozumieją, a nie wspólnie kąpią.

No i oczekiwane wejście Pana Kleksa, zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie. Myślę, że Tomasz Kot świetnie pasuje do tej roli i bardzo dobrze gra. Kostiumy i scenografia, w której się poruszał dopełniły całości tej postaci. Zabawna jest też różnica wysokości między dziećmi a wysokim aktorem, co tylko podkreśla znaczenia Pana Kleksa jako mentora.

Życie dzieci w szkole było jakoś dziwnie zmontowane i poszarpane. Ledwo co przybyły do akademii są zaskoczone możliwościami magii, a tu nagle w kolejnej minucie już się świetnie znają i zachowują się jakby minęło pół roku ot tak! No jak sprawdziłam w twórców było dwóch montażystów co można podejrzewać, że się nie dogadali. Do tego reżyser od Open Mind Production – Maciej Kawulski wcześniej nie miał na swoim koncie reżyserii bajek ani żadnych produkcji dla dzieci tylko inną tematykę. To może budzić wątpliwości, a może scenariusz był niedopracowany. Te rzeczy, jak i wiele innych mogły złożyć się na całość postprodukcji. 

Pomimo niedociągnięć montażowych, moją uwagę przykuła postać Alberta- jednego z kolegów z klasy, którego na początku było mi trudno rozpoznać. Doszukiwałam się w nim czarnego charakteru, ale okazał się postacią bardzo oddaną głównej bohaterce. Dzięki niemu, młodsi odbiorcy mogą się spotkać w uczuciem straty i zjawiskiem śmierci w filmie, co odbieram za dobry krok. Gdy film nie jest cały czas taki cukierkowy, a budzi zróżnicowane emocje.

Niewątpliwie królową tego filmu była Danuta Stenka w roli Generał Wilkusów, która była doradcą dla młodego króla Wilków w zemście po zabiciu jego dziadka. Tematu wokół, którego toczy się cały film. Natomiast królem był niezastąpiony Piotr Fronczewski, ale nie był tym razem Panem Kleksem, ale zagrał równie ważną rolę.

Niewątpliwie miłym rozweselaczem w filmie jest dziewczynka – “A to feler!” nie pamiętam jej imienia, ale opowiada widzom suchary żarty i to była jej magiczna wewnętrzna moc, którą rozbudziła. Jeśli lubicie ten rodzaj żartów z pewnością Wam się spodoba, sala się śmiała. Zaskoczeniem było zobaczyć wśród wilków muzyków  Tymka i Ralph’a Kamińskiego, ale nie zdradzę, gdzie i kiedy. Szukajcie ich na ekranie.

Pisałam o szumie w kinie, jedzeniu popcornu i tacos, szeleszczących papierkach… Szczerze ja go nie słyszałam, dałam się porwać fabule – jak wspomniałam montażowo poszarpanej. Wystarczy przemontować materiał i będzie lepiej. Muzyka podbiła pozytywnie odbiór, bo znałam te kawałki i nuciłam pod nosem. Wyłapywałam nawiązania do starszej wersji, co wewnętrznie mnie cieszyło, ale też byłam otwarta na “nowe” zmiany i ciekawa kolejnych wątków.

A co z tą wyobraźnią i wiarą we własne możliwości? To co zapamiętałam i trafiło do mnie bardzo mocno, to rada Pana Kleksa, aby nie mówić “ale” tylko “więc”. Bo jeśli chcemy coś zrobić, ALE … – blokuje w nas działanie, a użycie “WIĘC” – pozwala to zrobić i tworzy rozwiązania. Wiem może trochę zakręcone co napisałam, ale…więc warto obejrzeć Akademię Pana Kleksa, aby zrozumieć jego radę! 

podaj dalej
Facebook
Twitter
LinkedIn
Reddit
Justyna Orłowska

Powiązane